Kryminał, który nie daje ukojenia
Czasem trafia się książka, która nie tyle wciąga, co wciąga w mrok – i nie wypuszcza aż do ostatniej strony. „Tonąc w morzu krwi” Ludwika Lunara to właśnie taka opowieść. Mroczna, niepokojąca, a przy tym zadziwiająco refleksyjna. Kryminał, który zamiast rozrywki serwuje emocjonalny ciężar – i robi to świadomie, z pełną literacką precyzją.
Zaginięcie sprzed lat – i powrót, który boli
Punktem wyjścia jest zaginiona w latach 90. czteroosobowa rodzina Albrechtów z Gdyni. Śledztwo sprzed trzech dekad nie przyniosło rezultatów – sprawę zaklasyfikowano jako „nierozwiązaną” i zamknięto w policyjnym archiwum. Aż do teraz.
Duet z gdańskiego Archiwum X – Edward Sokulski i Daria Tyszka – otrzymuje zadanie przeanalizowania tej dawno zakurzonej sprawy. Tyle że to, co miało być rutynową analizą, zamienia się w coś znacznie bardziej niepokojącego. Ślady się zacierają, świadkowie milczą, a dokumenty znikają lub okazują się bezwartościowe. Czy naprawdę chodzi tu tylko o zaginięcie? A może komuś wciąż zależy na tym, by prawda nigdy nie wyszła na jaw?
Nie tylko kryminał – ale też opowieść o pamięci i winie
Choć fabuła osnuta jest wokół śledztwa, „Tonąc w morzu krwi” daleko wykracza poza ramy klasycznego kryminału. Lunar nie interesuje się tylko tym, co się stało – bardziej fascynuje go, dlaczego zapomnieliśmy, kto pozwolił zapomnieć i jaką cenę płacimy za milczenie.
To książka o zawodnej pamięci – indywidualnej i zbiorowej. O tym, jak łatwo zacierają się fakty, jak przeszłość może zostać zakłamana lub wymazana. Lunar pokazuje Polskę lat 90. – szarą, nieufną, pełną niedopowiedzeń i powojennych blizn, zderzającą się z brutalnością kapitalistycznej transformacji. W tym krajobrazie ludzie znikają bez śladu, a zło nie krzyczy – tylko szeptem przesiąka ściany.
Bohaterowie z krwi i kości
Duet śledczych – Sokulski i Tyszka – to kolejne mocne ogniwo tej powieści. On – zmęczony życiem, wycofany, noszący własne rany. Ona – młoda, pełna energii, czasem irytująca, ale konsekwentna. Ich relacja rozwija się powoli, bez nadmiaru dramatów, ale z wyczuwalną chemią i napięciem. To nie „gliny z katalogu”, tylko ludzie z krwi i kości, pełni sprzeczności, ale wiarygodni.
Gdynia jako żywy bohater
Jednym z najbardziej wyrazistych elementów tej powieści jest… sceneria. Gdynia lat 90. nie jest tu tylko tłem – to żywy, pulsujący przestrzenny organizm. Autor oddaje jej duszną atmosferę z taką precyzją, że czytelnik niemal czuje wilgoć portowego powietrza, słyszy skrzypienie starych klatek i widzi szarą, obdrapaną rzeczywistość. To Polska zapomniana, ale nie wymarła – nosząca w sobie ślady po tych, którzy kiedyś tu byli, ale których pamięć próbuje się wymazać.
Narracja, która hipnotyzuje
Styl Lunara to połączenie surowości i subtelności. Język bywa chłodny, niemal dokumentalny, po czym nagle przechodzi w refleksyjne, niemal poetyckie tony. Nie znajdziemy tu łatwych rozwiązań, fabularnych skrótów czy nagłych zwrotów akcji. Śledztwo nie prowadzi do spektakularnego przełomu – raczej do pogłębiającego się niepokoju. To brodzenie w bagnie, gdzie każdy krok pogłębia mrok, a każda odpowiedź rodzi więcej pytań.
Czy warto sięgnąć po „Tonąc w morzu krwi”?
To nie jest książka dla tych, którzy szukają łatwej rozrywki. To nie jest thriller, który „czyta się jednym tchem”. Lunar wymaga od czytelnika uważności, cierpliwości i gotowości do wejścia w niekomfortową przestrzeń.
Ale jeśli lubicie ambitne, wielowarstwowe kryminały, które nie tylko opowiadają historię, ale zostawiają was z emocjonalnym ciężarem – „Tonąc w morzu krwi” jest właśnie dla was. To opowieść, która nie koi – ale na długo zostaje w głowie. I być może zmusza do zadania sobie kilku niewygodnych pytań.
/Post powstał we współpracy Wydawnictwem Filia Mroczna Strona