“How to Sell a Haunted House” to horror łączący ze sobą kultową grozę, w której główne skrzypce odgrywają upiorne lalki oraz problemy rodziny, których losy zostały splątane przez złośliwych mieszkańców nieruchomości. Jest to historia nieszablonowa, która wciąga czytelnika zarówno w rodzinne dylematy oraz problemy psychologiczne, dając momentami chwilę oddechu poprzez zabawną narrację, by za moment jednak wprowadzić go w stan grozy i niepewności. Hendrix zagwarantował odbiorcy prawdziwy rollercoaster – dostaniemy tu bowiem zarówno ciarki strachu i cringu, by zaraz oddać się refleksji na temat relacji rodzinnych, które możemy całkiem dobrze znać z naszego doświadczenia.
Historia zaczyna się dość ponuro – Louise dowiaduje się o wypadku swoich rodziców i udaje się w rodzinne strony aby zająć się formalnościami spadkowymi oraz pomóc swojemu bratu w organizacji pogrzebu. Ich stosunki jednak nie są zażyłe, a wręcz przeciwnie – w ich relacji dominuje żal, niewyjaśnione sprawy z dzieciństwa oraz poczucie niesprawiedliwości. Jak możecie się domyśleć, nie jest to jednak jedyna trudność w powstałej sytuacji. Rodzeństwo bowiem zaczyna walczyć ze sobą o spadek którego finalnie… Nikt nie chce. Dom bowiem emanuje czymś złym i przerażającym. Louise pomimo swojego skrajnie racjonalnego umysłu musi przyznać sama przed sobą i jej bratem fakt, że ich rodzinny dom jest nawiedzony!
Hendrix stworzył historię, która jest podzielona na dwie części, przez co akcja nabiera szybko zdecydowanego tempa. Część “rodzinnych problemów,” obrazuje nam background postaci sprawiając, że czytelnik się do nich przywiązuje i będzie im kibicował z nutką niepewności (w końcu to horror, wszystko może się wydarzyć, prawda?). Pisarz ukazuje nam tutaj charakterystykę bohaterów, którzy absolutnie nie są czarno-biali a przez to po prostu wiarygodni w odbiorze. Jest to również część, która czytelnika może niekiedy wzruszyć, zdenerwować lub wywołać oddech ulgi. Problemy z którymi zmagają się samotne matki, nieobecność ojca, czucie się “tym gorszym ogniwem” w dzieciństwie… Tak, to wszystko zostało lekko ugryzione w tym wydawałoby się, szablonowym horrorze.
Kolejny part w tej historii to oczywiście (jak sama okładka Zysk-Ska wskazuje) “lalkowa” groza. Chyba większość z nas przerażały kiedyś stwory, które mogły nie być przychylne nam po zachodzie słońca. Małe, poruszające się szybko i w niekontrolowany sposób, przybierające twarz demonicznego klauna, który wolałyby nas rozszarpać a nie pocieszyć. Dochodząc powoli do końca książki i czytając ją w nocy, jedynie przy niewielkim świetle lampki odczuwałam autentyczne ciarki strachu. Być może przez mój traumatyczny koszmar z dzieciństwa, w którym moje maskotki chciały mnie zabić, a być może przez to, że jest to po prostu fantastycznie napisany horror przez pisarza, który wie gdzie ukłuć aby zabolało. Miejcie jednak świadomość tego, że groza Hendrixa nie jest jednolita i nie balansuje jedynie na samym “górnolotnym” strachu. Osobiście jestem fanką zabiegów w książkach, które przypominają niekiedy abstrakcyjne, wyolbrzymione momenty z kina grozy klasy Z, które wbrew pozorom serwują nam pomysły na sceny absurdalne a zarazem powiedziałabym genialne przez swoją oryginalność. Tak samo jak mieliśmy już tornado stworzone z rekinów, tak jak widzieliśmy walkę wieszakami z ptakami wklejonymi w Power Poincie, tak tutaj na końcu… A zresztą, przekonajcie się sami! Mam nadzieję, że się nie zawiedziecie!
* Post powstał we współpracy z Zysk i Ska.
Książka została objęta moim patronatem medialnym.