„Frankenstein” – Mary Wollstonecraft Shelley

Nowe życie klasyki

Frankenstein autorstwa Mary Shelley powraca w znakomitej, nastrojowej edycji wydawnictwa Materia, wzbogaconej o ilustracje Johna Coultharta. Te niepokojące, gęste od symboli grafiki wspaniale dopełniają tekst – oddają jego mroczną poetyckość, balansując między gotycką grozą a filozoficzną refleksją. Dzięki nim powieść zyskuje nie tylko odświeżoną oprawę, ale też nowy sposób doświadczania lęku i piękna, który Shelley zapisała w słowie. To edycja, która pozwala naprawdę „poczuć” ciężar tej historii – jej zimno, mrok i melancholię.


Dziedzictwo mitu i narodziny nowoczesności

Ponad dwustuletnia historia Frankensteina nie traci aktualności. Choć powieść ukazała się w 1818 roku, wciąż stanowi punkt odniesienia w dyskusjach o granicach nauki, odpowiedzialności twórcy i istocie człowieczeństwa. Już sam podtytuł – Współczesny Prometeusz – sugeruje uniwersalny wymiar tej historii: opowieść o człowieku, który, podobnie jak mityczny tytan, pragnie przywłaszczyć sobie boski przywilej tworzenia życia. Shelley przekształca jednak antyczny mit w opowieść o pysze, alienacji i duchowym upadku człowieka nowoczesnego.

Victor Frankenstein staje się symbolem naukowca, który przekracza granice nie tylko fizyczne, lecz także etyczne. Jego eksperyment nie jest próbą „wskrzeszenia martwego”, jak w popkulturowych adaptacjach, lecz aktem stworzenia nowego bytu z materii nieożywionej. Tym samym Shelley zadaje pytanie: co właściwie czyni nas ludźmi – ciało, świadomość, czy zdolność do miłości?


Od mitu Prometeusza do dramatu stworzenia

W odróżnieniu od swego mitologicznego pierwowzoru, Frankenstein nie troszczy się o swoje dzieło. Prometeusz, kradnąc ogień, dawał człowiekowi życie i wiedzę; Frankenstein, zdobywszy moc tworzenia, odwraca się od swego stworzenia w chwili jego narodzin. Ta różnica stanowi klucz do moralnego przesłania powieści. Shelley, podobnie jak Milton w Raju utraconym, tworzy opowieść o relacji między stwórcą a stworzonym, między Bogiem a upadłym aniołem. Potwór przypomina jednak bardziej Adama niż Szatana: jest istotą pragnącą miłości, która w zetknięciu z odrzuceniem przemienia się w monstrum.

W tym sensie Frankenstein to nie horror, lecz dramat metafizyczny – historia o narodzinach świadomości i cierpienia. Shelley interesuje nie akt stworzenia, lecz jego konsekwencje: samotność, wyobcowanie, poczucie winy i moralna odpowiedzialność. To powieść o „potworze”, który staje się bardziej ludzki niż jego stwórca.


Między oświeceniem a romantyzmem: nauka kontra dusza

Powieść Shelley można odczytywać jako krytykę oświeceniowej wiary w rozum i postęp. Frankenstein uosabia naukowca nowej epoki – przekonanego, że rozum może zastąpić Boga, a nauka jest w stanie wyjaśnić i odtworzyć życie. Jednak w miarę rozwoju fabuły ta wiara w naukę ustępuje miejsca lękowi przed konsekwencjami ludzkiej pychy. Shelley ostrzega przed światem, w którym człowiek staje się własnym stwórcą i ofiarą zarazem.

Warto zauważyć, że pisarka miała zaledwie osiemnaście lat, gdy rozpoczęła pracę nad powieścią. Jej zdumiewająca dojrzałość intelektualna przejawia się nie tylko w konstrukcji fabuły, ale też w filozoficznej głębi. Shelley, inspirowana dyskusjami o „galwanizmie” i ożywianiu materii, stworzyła dzieło, które można uznać za pierwszą powieść science fiction – ale też za dywagacje nad granicami ludzkiej władzy i etyki.


Kobiety i milczenie w świecie Frankensteina

Ciekawym wątkiem z dzisiejszej perspektywy jest przedstawienie kobiecych postaci. Kobiety we Frankensteinie są łagodne, uległe, często bezsilne wobec męskiej władzy i decyzji. Z dzisiejszego punktu widzenia można uznać to za przejaw patriarchalnej konwencji literackiej. Jednak czytając Shelley, warto pamiętać, że była ona córką Mary Wollstonecraft, jednej z pierwszych teoretyczek feminizmu. Można więc przypuszczać, że nieświadomie ukazuje w swojej powieści świat, w którym kobiety zostały wymazane z procesu twórczego — nie dlatego, że są niezdolne do tworzenia, lecz dlatego, że społeczeństwo im to odebrało. W tym sensie Frankenstein jest także metaforą patriarchatu, w którym mężczyzna zawłaszcza prawo do „rodzenia” życia.


Filozofia potwora

Najbardziej przejmującym fragmentem powieści pozostaje opowieść samego Potwora – istoty, która uczy się świata jak dziecko, odkrywa język, emocje i samotność. Shelley z niezwykłą empatią opisuje jego dojrzewanie i bunt. To właśnie w głosie potwora brzmi echo romantycznego cierpienia – świadomość własnej odmienności i niemożności uzyskania miłości. Potwór, czytając Raj utracony Miltona, identyfikuje się z Szatanem, ale pragnie być Adamem. Ta ambiwalencja czyni go jednym z najbardziej złożonych bohaterów literatury XIX wieku.

Oczami współczesnego czytelnika

Dla współczesnego odbiorcy Frankenstein może wydawać się powieścią o powolnym rytmie i rozbudowanych opisach. Shelley posługuje się narracją szkatułkową – historia Frankensteina zostaje opowiedziana w listach kapitana Waltona, który słucha jego wyznań, a w jej obrębie mieści się jeszcze relacja samego Potwora. Taka konstrukcja, dziś uznawana za wymagającą, w epoce romantyzmu stanowiła świadectwo erudycji i kunsztu pisarskiego.

Dla czytelnika przyzwyczajonego do szybkiej akcji i jednoznacznych emocji, Frankenstein może być wyzwaniem. Ale warto to wyzwanie podjąć. Shelley proponuje lekturę powolną, refleksyjną – bardziej filozoficzną niż sensacyjną. Jej powieść nie ma straszyć, lecz skłaniać do myślenia o granicach ludzkiej natury.


Aktualność przesłania

Dwieście lat po publikacji powieści pytania Shelley pozostają boleśnie aktualne. W epoce sztucznej inteligencji i biotechnologii ponownie zadajemy sobie pytanie: czy możemy, a przede wszystkim – czy powinniśmy – tworzyć życie? Frankenstein to opowieść o odpowiedzialności za własne dzieła, niezależnie od tego, czy są nimi ludzie, maszyny, czy idee.


Zakończenie: powieść o nas samych

Frankenstein to nie tylko gotycka opowieść o potworze, ale też lustro, w którym odbija się ludzka ambicja, strach i samotność. Shelley nie stworzyła „straszaka,” lecz historię o człowieku – o stwórcy, który zapomina, że każda kreacja wymaga miłości. W tym sensie jej powieść jest ponadczasowa: przypomina, że to, co tworzymy, prędzej czy później stanie się naszym odbiciem.

Czytając Frankensteina dzisiaj – zwłaszcza w nowej, dopracowanej edycji Wydawnictwa Materia, z ilustracjami Coultharta, które wizualnie oddają to, co w tekście ukryte – łatwo zrozumieć, że prawdziwy horror tej historii nie tkwi w potworze. Tkwi w człowieku.

/Wpis powstał we współpracy z Wydawnictwem